Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/147

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Już wpław ku łodzi miał rzucić się bratniéj,
    Już podniósł ramię na zamach ostatni —
    Czegóż się wstrzymał? — nieszczęsna przewłoka! —
    Próżno w głąb groty chciał sięgnąć oczyma! —
    Ta jedna chwila, ten jeden rzut oka,
    Może go zgubić, lub w więzach zatrzyma! —
    O! smutny dowód, jak serce człowieka
    Trudno ostatniéj pociechy się zrzeka!… —
    U stóp się jego już fala rozpryska —
    Pomoc tuż przed nim — już widna, już bliska!… —
    Wtém razem wystrzał i głos zagrzmiał srogi:
    „Tak giną wszystkie Giaffira wrogi!“ —
    Czyj głos, czyj wystrzał? czyja, śród tak wielu,
    Kula, zbyt bliska by chybić do celu,
    Świsła w powietrzu, i plusła do fali? —
    Twoja to, twoja, morderco Abdalli!
    W mękach trucizny ojciec życie kończył;
    Prędsza z nim śmiercią sierota się złączył! —
    Wrząca krew pluszcząc wylewa się z rany,
    Śnieżne nią wkoło zbroczyły się piany.
    On padł bez jęku — próżno usty ruszył,
    Głos śmierć stłumiła, lub szum fal zagłuszył.

    XXVI.

    Ranek — wiatr w kłębach rozwiewa mgły nocne. —
    Gdzież ślady bitwy, co tak krwawą była? —
    Strzały, co echa budziły północne,
    Groźby, błagania, jęki niepomocne,
    Ścichły — dym opadł — krew woda obmyła —
    Powietrze, morze spokojne.