Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/144

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.
    XXII.

    Rzekł — ona blada, bez ruchu i tchnienia,
    Jako ów posąg i pomnik cierpienia,
    Gdy wszystko tracąc, wszystko czując razem,
    Matka z rozpaczy skamieniała głazem: —
    W równéj postawie i lica żałobie,
    Stała i sercem podobna Niobie.
    Lecz wprzód nim usty, nim nawet oczyma,
    Wydać zdołała myśl — wyrok Selima:
    Brzękły wrzeciądze u bramy ogrodu —
    I z mrocznéj głębi sklepionego wchodu,
    Wybiegła jasność pochodni iskrząca:
    Druga, i trzecia — i szereg bez końca!
    W różne się strony rój ogniów rozlata: —
    „Uchodź, mój: — ach! nie bracie! — lecz droższy od brata!“ —

    Śród drzew, w ciemnościach, iskrzące czerwono,
    Rozpierzchłe światła migają się, wioną:
    Nie same światła; — w każdéj prawéj dłoni
    Lśni od ich blasku ostrz dobytéj broni.
    Dzielą się, plączą, zbiegają się razem,
    Świecący ogniem, grożący żelazem.
    Wśród nich Giaffir zżyma się i dąsa,
    Miecz bratobójczy nad głową potrząsa. —
    Już w głąb jaskini sięgają oczyma —
    Maż ona stać się grobem dla Selima? —