Przejdź do zawartości

Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że z rożnych stron nadciągnęły dziś transporta: dywanów, materyi jedwabnych, tytoniu, koni. Jakgdyby na złość dziś, wszyscy dali sobie randez-vous w Semipałatyńsku!... Muszę tedy do kantoru pójść, co ważniejsze i pilniejsze sprawy zepchnąć od ręki, resztę do jutra odłożę. Postaram się wrócić do was jaknajśpieszniej.
— Idź bracie, trudno „służba nie drużba”, — odpowiedział profesor Żochowski.
Zbliżył się do nas kapitan Tarasow.
— Podobno nadeszły konie zamówione przez gubernatora, księcia Gorczakowa. Będą je tędy prowadzili do stajen. Możebyście, panowie, chcieli na nie popatrzeć? W takim razie proszę, stańcie przy oknie. Jestem pewien, że są warte niejednego rzutu oka.
— I owszem — odpowiedziałem — popatrzymy bardzo chętnie. Każdy polski szlachcic jest urodzonym miłośnikiem koni.
— No, więc podziwiajcie, panowie! — wołał Tarasow, skorośmy razem z nim w otwartem oknie stanęli. — Nieprawdaż? przepyszne ardamaki.
— Ardamaki? jakaż to rasa.
— Turkiestańska. Ardamak, to chyba najdoskonalszy wierzchowiec na kuli ziemskiej! Do podziwu zręczny, wytrwały, wytrzymalszy na trudy, niźli koń arabski, chybki, może setki wiorst prawie bez wytchnienia przebiegać,