Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

two nam było chwilowo zapomnieć o tej niedoli ciężkiej, a nieuniknionej, która już na nas czychała, a która, któż to mógł wiedzieć?... może na całe życie miała pozostać naszym udziałem.
Zebraliśmy się w wielkiej, prostokątnej izbie, przejasno oświetlonej ośmiu oknami, wychodzącemi na rozległy plac, bujną, żółknącą już murawą zarośnięty.
Urządzenie pokoju było ubogie.
Józef Hirszfeld za swoją pracę pobierał od kupca Popowa wynagrodzenie, jak na owe czasy wysokie i rozporządzał dużymi środkami materyalnymi, wszelako swoje potrzeby osobiste zredukował do minimum, mniemając że zbytki nie przystoją wygnańcom i grzechem są podówczas, kiedy tysiące braci rodaków dotkliwą nędzę cierpi w tej krainie północnej, a tak od Ojczyzny dalekiej.
W świetlicy Józefa Hirszfelda było przecież coś, co radując serce i wzrok Polaka, przykuwało jego oczy do siebie.
Było to kilkanaście starych, nawet dosyć zniszczonych sztychów.
Oprawne w wązkie, skromne, czarne, jakgdyby żałobne ramki, wisiały portrety dwóch ostatnich Jagiellonów, Stefana Batorego, zwycięzcy z pod Wiednia, Kościuszki, Kazimierza Puławskiego, księcia Józefa i Napoleona I.
Nikt z powodu tych wizerunków nie niepokoił Józefa Hirszfelda, gdyż, oprócz Napo-