Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była nieprzytomną zupełnie.
Przemawialiśmy do niej po polsku, po francusku, po rosyjsku wreszcie...
Nie odpowiadała nam, ani jednym wyrazem oczywiście, nic nie rozumiejąc, nie zdając sobie sprawy z tego, co się w około niej dzieje..
— Ależ tu najgwałtowniej potrzebna jest pomoc lekarska — zawołał Bogdaszewski.
— Adamie — zwrócił się do Kłosowskiego — leć po doktora Murazowa. Jeśli go w domu nie zastaniesz, to w oficerskim klubie znajdziesz go niezawodnie. Złap dziada, wsadź w tarantas i dostaw go tu corychlej.
Kłosowski wybiegł, my tymczasem rozglądaliśmy się po mansardzie, usiłując odgadnąć, kim jest owa cudna istota, młodziutka, którą losy tragiczne, aż do tej ziemi północnej przygnały — a traf chorą, bezradną, bezprzytomną oddał pod opiekę wygnańców, pod naszą opiekę. Że należała do wyższych sfer społecznych świadczył jej wygląd, świadczyła wytworność jej, prawdziwie zjawiskowej, urody.
Kobieta uboga nie mogłaby też posiadać tak wykwintnej bielizny, tak kosztownej pościeli, jak ta, którą miała chora.
Kiedyśmy deliberowali nad tą żywą zagadką, Oleś Grzegorzewski, który tymczasem myszkował po mansardzie, lustrując wszystkie jej kąty, nagle, z niezamiecionej podłogi podjął jakiś drobny przedmiot...