Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porozumieliśmy się dość łatwo, ponieważ język rosyjski nie był mu zupełnie obcy.
Chao! chao! No chodia chao[1], odrzekł z wielką uprzejmością i z miłym uśmiechem. Świetyłkin wgramolił się do arby, ja wskoczyłem za nim.
Dżoneriksze popędził prawie takim kłusem, jak dobry koń.


Nigdy siedziba Tomasza Korsaka nie wydawała mi się tak malowniczo piękną, jak w tym dniu, kiedym do niego szedł po raz ostatni, kiedym w wigilię wyjazdu z Minusińska do brata wygnańca szedł z pożegnaniem.
Dach i ściany chatynki, całkowicie obwite chmielem i innemi pnączami wydawały się, niby z malachitu.
Refleksy żółto-czerwonych nasturcyi, ponsowych maków, purpurowych i białych piwonii przeistoczyły szyby okienek w cudne, różnobarwne witraże.

Duży, biały syberyjski pies o jedwabistej sierści, z ogonem jak wspaniała kita, powitał mnie radosnem szczekaniem — i w zgrabnych podskonach wyprzedził mnie do izby, niby służka, oznajmujący swemu panu gościa upragnionego.

  1. Chao — dobrze. No chodia chao — bardzo dobrze.