Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Tobolski patryarcha” promieniał dumą i zadowoleniem ogromnem.
— Szczęście rozpiera mnie poprostu, żem z wami, drużkowie mili... Czas nam wracać do miasta, na pokrzepienie, na pochmielie[1]. Pokornie was zapraszam, mili drużkowie, pokornie proszę ze mną!
Śmiejąc się szyderczo dodał:
— Gdyby gaspadin haziain był mądry i za rojał zażądał dwa razy tyle, byłbym zapłacił chętnie bez targu... Ale skoro zażądał tylko ceny kosztu — tedy ja, Ilaryj Tagancew, „patryarcha tobolski” nazwany, mówię wam że: gaspadin haziain francuskiego restoranu jest duracziszcze[2].
Gospodarz nisko się skłonił, jakgdyby na znak aprobaty.
Temu sądowi o właścicielu restauracyi głośno przytakiwała cała kompania, asystująca Tagancewowi.

Duracziszcze! duracziszcze! — powtarzali, spluwając na podłogę, tuż pod stopami nieszczęsnego właściciela „francuskiej” restauracyi. Ów osłupiał ze zdumienia i żalu, że z własnej woli pozbawił się paru tysięcy rubli.

  1. Pochmielie — kiedy, nie wytrzeźwiwszy się jeszcze, biesiadnicy idą na powtórną pijatykę — to nazywa się pochmielie.
  2. Duracziszcze — głupiec.