Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prewoschoditielswo!... Ilaryj Tagancew!. gałubczyk!... — nieśmiało jąkając się bełkotał gospodarz — obliczyliśmy... ja i mademoiselle... Ona nie... ona jest bardzo mądra, ona przysięgnie...ten rojał kosztował mnie dużo... bardzo dużo...
— Ile?... gadajcie, praszu, gaspadin hoziain...
— Cztery tysiące rubli — niepewnym, cichym głosem wyjęczał gospodarz.
„Patryarcha tobolski“ roześmiał się na całe gardło.
— Tylko tyle?!
Wyciągnął z zanadrza tłuszczem i potem cuchnącą skórzaną torbę, z rozmaitych jej przegródek wyciągał banknoty, ślinił palce, ostentacyjnie kładąc na ladę banknot, pa banknocie, odliczył cztery tysiące rubli, zapłacił rachunek za jadło i napitki, zaczem zdjął z palca sygnet kosztowny, zawinął go w kilka dużej wartości banknotów, wręczył to wszystko buchalterce i, całując ją w oba policzki, wyrzekł słodziuchno:
— Za to, żem wam naduraczył[1], maleńka mademoiselle.
Ona ucałowała hojną, obdarowywującą rękę i ukłoniła się nisko.

Merci monsieur! — rzekła, przyciskając dar do piersi, radosnem wzruszeniem falującej — wy bojar prawdziwy, Ilaryj Tagancew. Pokornie, pokornie wam dziękuję!

  1. Naduraczył — zwymyślał.