Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie zaraz! nie zaraz! odejść nie mogę, dopóki te moje druhy nie wyjedzą i nie wypiją wszystkiego, co im zafundowałem. Wniknijcie w moje położenie, Władimir Osipowicz.
Jegomość o spiczasto przystrzyżonej bródce pochylił głowę, co zapewne miało oznaczać, „w zupełności rozumiem wasze położenie” a nisko pokłoniwszy się „tobolskiemu patryarsze”, wyrzekł przesłodkim głosem:
— Tedy do rychłego widzenia, Ilaryj Tagancew! zwolniwszy się od obowiązków amfitryona, pospieszajcie do złotej sali, do nas, niecierpliwie oczekujących was druhów.
Nieznany tutaj wyraz „amfitryon“ ogromne wywarł wrażenie na słuchaczach.
Przed Włodzimierzem Osipowiczem tłum rozstępował się z uszanowaniem i względnością.
Ów zaś, niby miły łaskawy, popularny monarcha, na wszystkie strony rozdawał skinienia głowy, zagadując do tego i owego z przyzwoiciej i zamożniej ubranych osobników, cisnących się do niego z uniżoną czołobitnością i przypomnieniami, że kiedyś... kędyś, tam, widzieli się, zaznajomili i... razem grali w karty.
Upatrując Świetyłkina, aby za jego poradą załatwić jakoś ową sprawę „pokwitowania” zaszedłem aż do owej złotej sali.
Wisiało tutaj na ścianie kilka zwierciadeł, parę kolorowanych sztychów, pomiędzy któremi najlepiej mi się podobał portret Julii Pastra-