Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naszego, kilkoletniego współżycia nie zdołamy porozumieć się.
Milknę.
Po chwili zaczynam nucić:

... jest kraj inny, za tym krajem.
A w tym kraju, świat mój cały,
A w kraju anioł biały...

— No! no! — przymuszonym śmiechem wybucha kanonik Rogoziński, — skoro was szafirowe anioły z szablami u boku w swoje objęcia pochwycą, z sentymentalnego szału wytrzeźwicie się dopiero kędyś, blisko Oceanu Lodowatego, pośród Jakutów.
— Jakuci?! znam ich mnóstwo. Przemiłe plemię! — Co zaś do okolic arktycznych, zawsze one budzą zaciekawienie najżywsze. Teren to do badań niezwykły...
— Waryat! jak mi Bóg miły waryat! woła kanonik, porywa pudło ze skrzypcami i do drugie go pokoju wybiega, zatrzaskując drzwi za sobą.
Ksiądz Rogoziński wcale nie tuzinkowym jest muzykiem. Swoją przepiękną grą smutne chwile wygnańcom osładzał: w Tunce, gdzie był z wielu kapłanami internowany, następnie w Haliczu, gdzie przez lat ośm, ze mną przemieszkiwał.
W tej chwili kanonik Rogoziński wykonywa jakiś, bajecznemi trudnościami najeżony utwór Sarasatego. — To znać, oddziaływa kojąco na jego