Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Warszawa, w sierpniu.

Na dworcu kolei jarosławsko-wołogodzkiej w Moskwie, przyczepiła się do mnie oryginalna małżeńska para. Z twarzy i z figur, typy kałmucko-mongolskie, — z obejścia i stroju — typowi kupcy milionerzy z guberni środkowej Rosyi.
Ona rumiana, młoda, tęga niewiasta w kraciastej, jedwabnej sukni, w aksamitnem paltociku i białym, jedwabnym szalu na głowie.
On, brodacz i grubas, w sukiennej, fałdzistej kapocie i w czapie wielkości półmiska.
Rozumie się, że nie odemnie wyszła inicyatywa poznajomienia się z tą parą.
Z walizką w ręku stojąc na peronie upatruję jakiegokolwiek wehikułu...
Wtem owa niewiasta, która przez jaskrawość swej tualety wpadła mi już w oczy, zbliża się do mnie i zaczepia mię pytaniem.
— Pan na smoleński dworzec też?
Otrzymawszy skinieniem głowy odpowiedź twierdzącą, miłym, śpiewnym głosem przemawia:
— Pan nie dostanie już żadnej „telegi“, wszystkie już „rozszarpały pasażery“. Tedy cóż?... pan z nami naszym własnym tarantasem zabierze się na smoleński banhof. Bardzo proszę i Apołon Frołowicz, mój mąż, pana zaprasza też.
Apołon Frołowicz zbliża się do nas, czapki