Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

palcami po wojskowemu dotyka, hałaśliwie śmieje się, rozdziawiając usta od ucha do ucha, i mówi:
Nus! wiadomo! zapraszam! zapraszam, ja! a Pełagieja Ignatjewna każe. Tak! i pojedziem razem, panie podróżny.
Zdziwiony tą uprzejmością nieznajomych, waham się...
Wreszcie widząc, że peron z pojazdów i z ludzi opustoszał już zupełnie, z konieczności grzeczną propozycyę przyjmuję i moją osobę, wraz z bagażem wtłaczam do tarantasu państwa Frołowiczostwa, a następnie rad nierad muszę ulokować się z nimi w jednym wagonie.
Zaledwie pociąg ruszył, Pełagieja Ignatjewna zaczęła rozwięzywać różnokształtne koszyczki, pudełeczka. Wyciąga z nich rozmaite smakołyki. Apołon Frołowicz tymczasem odkorkowywa butelki.
Oboje małżonkowie jedzeniem i trunkami częstują mnie bardzo natarczywie.
Grzecznie i stanowczo od traktamentu wymawiam się, żem syt, a trunków nie używam wcale. Niezrażeni moją odmową małżonkowie, nalegają abym „przekąszał“ i „przetrącał“, a jednocześnie sami raczą się bardzo obficie. Zwłaszcza Apołon Frołowicz, niby krokodyl szczękami kłapie, miażdżąc olbrzymie kawały mięsiwa z kawiorem, popijając arakiem.
W miarę oddalania się pociągu od Moskwy, przedział, w którym początkowo było tylko nas troje, zaczyna się gęściej zaludniać.