Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale dajmy na to, żebyś się niepostrzeżenie wymknął, co dla takiego smyka, jak ty, nie byłoby bardzo trudnem; przypuśćmy dalej, żebyś króla Jegomości znalazł i z nim gadał, żeby ci dał żołnierzy i żebyś ty ich wprowadził niepostrzeżenie od Szwedów do mojej kamieniczki, to pytam ci się, mógłżebyś to uczynić z czystem sumieniem, nie wiedząc jakie są to lochy i czybyś czasem onych żołnierzy nie naraził na śmierć niechybną?
— A to jakim sposobem? — zapytał Kazik.
— A takim, że od śmierci Ascolego upłynęło już dwadzieścia roków, a niewiadomo ile już lat temu, gdy on te lochy zwiedzał. Kto wie, co się tam w nich dzieje! Może się zawaliły. Bóg wie co się tam stać mogło. To pewne, że powietrze w nich tak jest sparte, że ja, zaledwie uszedłszy kilkadziesiąt kroków, o mało się nie udusiłem; a latarka mi zgasła, bo jako wiadomo, ogień nie goreje w złem powietrzu. Nuż byś ich tam podusił tych żołnierzy i wziął sobie na sumienie ich dusze, a na głowę słuszny gniew królewski?
— To prawda — odrzekł Kazik — cóż więc czynić?
— Zaraz to zobaczymy, a najprzód przypatrzmy się owemu prospektowi Ascolego, jak to ta linia czerwona idzie. Oto tu jest moja kamieniczka, wyraźnie ją narysował. Od niej owa linia idzie