Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ków, gdy mi latarka zgasła i iść dalej nie mogłem. Z wielkim tedy trudem i strachem, bym nie zbłądził, wróciłem i więcej tam nie chodziłem. Stary już jestem i niepotrzebną mi była w one czasy ta wiadomość. Ale teraz co innego jest i... zobaczymy. Tertio, gdyby nawet to wszystko, com rzekł, nie miało znaczenia, to jakże tu dać znać Królowi Jegomości i kto mu da znać?
— A choćby ja, gotów jestem... — zawołał Kazik.
— Ej, młodzik jesteś, i nie wiesz co gadasz! — odrzekł na to pan Rafałowicz — zali wiesz, gdzie król Jegomość teraz się znajduje, a choćbyś się dowiedział, co jest dość łatwem, to czy takiego jak ty smyka dopuszczą tak zaraz do króla? Król to nie jestem ja, ani też Kacperek lub ów Maciek, który tam chrapie jako wół, do którego łacny każdej chwili jest przystęp, ale wielki pan, co nie z każdym gada i czasu na to nie ma. A przytem, jakże ty wydobędziesz się z miasta? Jeżeli my wiemy, że król idzie na Warszawę, to i Szwedzi wiedzą i oto po południu dzisiaj był u mnie ksiądz od Fary, znacie go, mansyonarz Noe, którego wezwanego do chorej jakiejś pani na Kawęczynie, straże nie chciały wypuścić bez kartelusza pana generała Wittenberga. Miasto więc jest zamknięte i nikogo nie wypuszczają ani wpuszczają bez pozwolenia owego generała.