Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na ziemię. Wszyscy pozrywali się przestraszeni, a Maciek otworzył też oczy i zajęczał:
— O laboga! laboga!
Tedy pan Rafałowicz przerwał swe opowiadanie i rzekł:
— Cóż z tym śpiochem zrobimy? możnali przy nim gadać? Wyprowadźcie go do kuchni i ułóżcie na ziemi, niech śpi i niech nam nie przeszkadza.
Więc Kazik, gniewny najprzód dla tego, że zajęty mocno relacyą pana Rafałowicza, przestraszył się nagłym hukiem spadającego z ławy Maćka, a potem, że ta przygoda przerwała w najciekawszem miejscu opowiadanie pana Rafałowicza, skoczył do Maćka i kopnąwszy go porządnie nogą, krzyknął:
— Wstawaj, capie jakiś!
— Nie kop! — mruknął Maciek, nie podnosząc się.
— Wstawaj, mówię ci, bo dalibóg nie zdzierżę!
I to rzekłszy, nachylił się, porwał Maćka za szczecinowatą czuprynę i podniósł:
— Nie targaj! — mruknął Maciek, ale wyprostował się, ziewnął, przeciągnął, spojrzał zdziwionym wzrokiem dokoła i jęknął:
— O laboga! laboga!
Ale nie miał czasu wpatrywać się, bo Kazik z Kacperkiem, który także skoczył, wzięli go za bary i wypchnęli za drzwi do kuchni.