Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zaraz to pojmiesz — ozwie się z uśmiechem pan Rafałowicz — jeno przeczytaj kartkę, przylepioną do planu.
Jakoż do jednego z boków planu, przylepiona była pomięta i połamana kartka pożółkłego papieru, na którą, sądząc że to zagięcie pargaminu, zrazu nie zwrócili obaj żadnej uwagi. Teraz atoli Kacperek skwapliwie i ostrożnie kartkę ową odwinął, wyprostował i zobaczył na niej staroświeckiem pismem skreślone wyrazy następujące, które głośno odsylabizował:
EirotsI ElleD IllevaihcaM SupO EdiV.“
Przeczytał, spojrzał na Kazika, potem na pana Rafałowicza i rzekł:
— Nic nie rozumiem. Po jakiemuś to pisane?
— Po łacinie — odrzekł z uśmiechem pan Rafałowiez.
— Po łacinie? — powtórzył Kacperek — juścić wierzyć temu muszę, skoro jegomość tak powiada, ale osobliwsza to jakaś łacina. Jać przecie znam ten język, bo i akta w ratuszu nieraz w nim piszę, alem jeszcze jak żyję nie spotkał się z takiemi wyrazami, jakie tu popisano.
— Powiadam ci, że to po łacinie — odparł ciągle z uśmiechem na ustach pan Rafałowicz — i zaraz cię o tem przekonam, jeno wprzód obacz, co tam jest dalej na owym karteluszu.