Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na środek izby, ruszyła ramionami i przeżegnała się, szepcząc:
— W Imię Ojca i Syna... ki licho!
Nakoniec wyszła i zamknęła za sobą drzwi starannie. Wkrótce potem, gdy między rozmawiającymi w izbie, jak to często bywa wśród najciekawszej nawet pogadanki, zapanowało chwilowe milczenie, słychać było potężne, na różne tony wygrywane, chrapanie pani Hipolitowej.
— No! — rzekł po wyjściu swej gospodyni pan Rafałowicz, teraz jesteśmy sami i nikt nam nie przeszkodzi, musimy gadać. Ale nalejże im piwa, Kacperku, bo mnie nogi bolą i krzyż, to mi się mociumdzieju, trudno ruszać.
Kacperek zabrał się do nalewania owego podpiwku, a tymczasem pan Rafałowicz dalej mówił:
— Nim jednak przystąpimy do spraw tych oto młodzieniaszków (tu wskazał na Kazika i Maćka), najpierw należy pogadać de publicis. Opowiadaj, Kacperku, co tam wiesz nowego.
W tejże chwili Maciek, który wypił całą szklanicę piwa jednym tchem, postawił ją z trzaskiem na stole, obtarł rękawem od kubraka szerokie swe usta i całą piersią ryknął:
— O laboga! laboga!
— A to co? — przestraszył się pan Rafałowicz i aż podniósł się nieco na krześle — co się stało? — zwrócił się do Maćka.