Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Panie Boże odpuść... dyabelskie, z przeproszeniem jegomości, wynalazki.
— No! no! — uśmiechnął się pan Rafałowicz, nie zrzędziłabyś, stara, jeno daj czego, bo jakże gadać o suchem gardle?
— Jegomość to ta zawsze sprowadza do siebie tych smyków i obaczy jegomość, że z tego będzie jeszcze jaka galimatya.
— Dobrze! dobrze! przynieś jeno co pić.
— Nie mam nic, jeno dzbanek podpiwku.
— Daj i podpiwku, skoro nic innego niema, jeno prędko, a drzwi od schodów zamknij i nikogo nie wpuszczaj.
Hipolitowa spojrzała złemi oczami na siedzących chłopców, zwłaszcza na Maćka, którego figura najbardziej się jej niepodobała, chciała coś rzec, ale splunęła i wyszła. Wkrótce wróciła z dzbanem glinianym i czterema szklanicami z zielonego szkła i zabierała się do wyjścia, mrucząc coś pod nosem niechętnie. Wychodząc, jednak spojrzała na Maćka, który przysiadł był sobie na nizkim kufrze w kąciku, a że miał nogi niezwykle długie i cienkie, więc je wyciągnął, a sam ziewał szkaradnie i jęczał przyciszonym głosem, bo miał wielki respekt dla pana Rafałowicza:
— O laboga! laboga!
Pani Hipolitowa postała chwilę, popatrzyła na ziewającego Maćka, na jego nogi wyciągnięte aż