Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyszło jakichś dwóch smyków, alem ich nie puściła, bo to może Szwedy.
— Cóż to za smyki? jak się zowią?
— Jeden peda co jest synem starej Ginterowej z Krzywego Koła, a drugi przekupki Maciejowej z rynku.
— A Kacpra tam niema?
— Niema.
— No, więc idź jejmość i wpuść tych dwu smyków. Zobaczymy czego chcą.
— A nóż to Szwedy przebrane?
— Nie plotłabyś jejmość nie do rzeczy! Idź i wpuść ich.
Pani Hipolitowa pokiwała głową i przeżegnała się, idąc do kuchni.
— W Imię Ojca i Syna... jegomość tota zawsze z tymi smykami ma jakieś konszachty. Ha! niech się dzieje wola Boża!
Otworzyła drzwi i na wielkie swoje przerażenie ujrzała najprzód Maciusia, ciągnącego kosz, za nim Kazika, a wreszcie Kacpra, który właśnie także nadszedł. Ale jeżeli długa, cienka postawa Maćka, ciągnącego kosz z trzaskiem i hałasem i stękającego swe „o laboga, laboga,“ przestraszyła Hipolitową, to widok Kacperka, którego znała dobrze, jako codziennego nieomal gościa jej pana, uspokoił ją zupełnie. Jednakże zaciekawiona co znaczy ten kosz olbrzymi, lękając się (bo to jej