Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale cóż z Kacperkiem? — pytał Kazik.
— A cóż, będzie zdrów. O, laboga, laboga, miałby zaraz pomrzeć, że go tam Miemiec liznął trochę przez głowę. Pan Żórawski, który jest wielki fizyk, jeno dryjakwią lubi paść, peda, że polskie czaszki są twarde nikiej żelazo i to musi być prawda. O rety! rety, jakże mi się ckni okrutecznie. Jak wyzdrowieję, dopiero to będę prał Angielczyków. Prawda matuś?
— Cicho byś był i nie plótł głupstw, bo oto idzie pan Rafałowicz.
Pan Rafałowicz wielce się ucieszył, obaczywszy że Kazik odzyskał przytomność i opowiadał, jak gdy Szwedzi nakoniec zostali wyparci z miasta, jeno w zamku się jeszcze Wittenberg bronił, on, Rafałowicz, pozbierał chłopców i zanieść kazał do swej kamieniczki i jako ich tu leczył pan Żórawski i wyleczył, za co niech mu Bóg da zdrowie.
— Wyleczył, bo wyleczył — mruknął Maciek — ale dryjakwią pasie.
Potem pan Rafałowicz opowiadał, jako pan wojewoda Kijowski, Stefan Czarniecki przyrzekł, iż wstawi się do Króla Jegomości, by nagrodę udzielił wszystkim czterem.
— Mnie to tam nie trzeba żadnej nagrody — kończył pan Rafałowicz — stary już jestem i nie dla nagrody uczyniłem to, jeno przez miłość ku