Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kliwy ból w lewem ramieniu, że aż syknął. Zaraz też usłyszał głos, w którym poznał Maćka:
— O, laboga, laboga, Kazik czegoś syka. Matuś, idźcie no obaczyć, co mu tam takiego.
Kazik otworzył oczy, ale nie wiele widział, gdyż łóżko jego osłonione było ciemnemi firankami, ale co go najbardziej zdziwiło, to wielka cisza jaka go otaczała po niedawnej, jak mu się zdawało, wrzawie boju, brzęku mieczów, krzyku ludzi i huku armat. Zaraz też uchyliły się, firanki, padł promień światła i ukazała się poczciwa głowa pani Maciejowej, która z troskliwością zapytała:
— Co ci to, mój chłopcze?
A gdy Kazik nic nie odpowiadał, jeno patrzał, rzekła:
— Jeszcze jest nieprzytomny.
— Ale gdzie ja tam nieprzytomny! — zawołał Kazik — jeno dziwno mi, że bitwa ustała.
— Jaka bitwa?
— A ze Szwedami.
— Ej, mój chłopcze — ozwie się na to Maciejowa — już dwie niedziele minęło, jak to tałałajstwo nasi wymietli z Warszawy.
— Więc wypędzili Szwedów?
— Do nogi.
— Chwała Bogu, a mnie się zdawało, że bitwa była jeszcze przed chwilą. Przecie pamiętam jak mię ten Szwed ciął.