Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Biegł z gołą głową, w swej białej opończy, w której udawał ducha, z twarzą jeszcze nieobmytą od węgli, któremi się poczernił, ze szczecinowatym i najeżonym włosem, krzycząc, w niebogłosy:
— O, laboga, laboga, zmykajcie Angielczyki, bo was zjem!
Dzięki swym długim nogom wysforował się na samo czoło i rąbiąc na prawo i lewo, wołał:
— Kazik, sam tu do mnie, zadamy bobu Miemcom i innym też Angielczykom!
Ale niestety! nie długo zadawał bobu, bo jakaś zbłąkana kula uderzyła go i padł jęcząc:
— O, laboga, laboga, zabili mnie! Kazik, reta!
Lecz Kazik nie miał czasu, bo właśnie z innymi dopadł do rynku i tutaj uderzyła na nich wielka gromada Szwedów, tak że bronić się musieli ciężko, a choć pomoc im co chwila przybywała, nie mogli przecież wydostać się na rynek. Do Kazika dopadł jakiś olbrzymi Szwed, zwarli się raz i drugi, ale młode chłopię nie zdzierżyło cięcia, szabla padła mu na rękę, uwięzgła w niej, Kazikowi zamroczyło się w oczach, zachwiał się i runął jak długi na ziemię.

· · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Kiedy Kazik odzyskał przytomność, a raczej jak mu się zdawało, obudził się z długiego i ciężkiego snu, najprzód poruszył się i uczuł tak dot-