Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie bij!
— Jakże cię nie bić, kiedyś cap.
— A nie cap, jeno Maciej Dratewka.
— Zabieraj się do roboty, bo cisnę wszystko i zostawię cię tu samego.
Na tę groźbę Maciek nakoniec schylił się i począł powoli zbierać pierniki, motki nici i wstążek, orzechy, i układać to wszystko do kosza. Nie szła mu ta robota, bo ciągle wzdychał i szlochał, ale wreszcie zebrano co się dało i kosz został tem wszystkiem w trzech czwartych napełniony. Gdy to zrobiono, Maciek przeciągnął się, odetchnął głęboko i szepnął:
— A tom się zmachał.
— Czem?
— A tem.
— Baran jesteś! cóż to? trochę rupieci pozbierać, to u ciebie robota?
— A ino!
— Nie gadaj, zabierajmy kosz, ty weź za jedno, a ja za drugie ucho.
— Zaraz.
— Śpiesz się!
— Niech sobie odpocznę.
— A bodajże cię Szwedy ubiły! Po czem ty będziesz odpoczywał?
— Spociłem się.
— Spociłeś się?
— Tak, — krzyż boli.