Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, laboga, laboga, jaka też to matuś ciężka! Ledwo uradzić mogę.
Narzekał ale szedł za innymi. Najbardziej to się martwił Kazik, bo nigdzie najmniejszej nawet łodzi dostrzedz nie mógł, a dzień się robił coraz większy. Dopiero przy końcu Rybaków spostrzegł niewielkie czółno i na niem starego rybaka Andrzeja, który zwijając sieć, zabierał się widocznie do połowu ryb. Poszedł do niego z panem Rafałowiczem i już razem poczęli go namawiać i prosić, by Kazika przewiózł na Pragę. Stary Andrzej spojrzał surowemi i spłowiałemi oczami na pana Rafałowicza, a potem na Kazika i spytał:
— A po co on na Pragę ma jechać?
— Potrzeba mu.
— Furda! niby to ja taki głupi! Naszych tam już nie znajdziecie, bo tej nocy, jako wiem dokumentnie, przeprawili się przez Wisłę pod Ujazdowem, a pan Czarniecki stoi kole Pulkowa ze swą dywizyą. Niby to ja nie wiem. Ale cóż to jegomość masz taką powalaną opończę?
Pytał, dotykając się istotnie strasznie zawalanego żupana pana Rafałowicza, ale ten odpowiedział:
— Co tam moja opończa! Wiesz-że napewno, że pan Czarniecki stoi pod Pulkowem?
— A wiem, bom go sam wczoraj widział.
— A gdzież jest Król Jegomość?