Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O, laboga, laboga! — jęczał Maciek — jakie też to matuś mają kiepskie nożyska!

A matuś na to podparła się pod boki i nuż gadać:

— Stulisz mi ty gębę zaraz, smarkaczu! Czy chcesz, żebym ci łba porządnie nadarła za nieuszanowanie dla nóg twojej rodzicielki! Widzisz go, jak mi się zwydrzył. Jeno przyjdziemy do domu, to ci takie lanie za to sprawię, że popamiętasz ruski miesiąc.
— Za co? — pytał naprawdę przestraszony Maciek.
Szczęściem wdał się w tę sprawę pan Rafałowicz, mówiąc:
— Cicho byś jejmość była, jeszcze straży uwagę zwrócisz! I za cóż to masz bić twego syna? czy za to, że cię z karceresu szwedzkiego uwolnił? Dalej Maciek, weź pod rękę twoją matkę i ruszajmy.
Maciek, który był, mimo swej cienkości, chłopcem niezwykle silnym, widząc że matka naprawdę ustaje, nie namyślając się wiele, wziął ją na plecy i tak niósł, stękając od czasu do czasu: