Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i tak przyszedł do owych drzwi żelaznych, o których pan Żórawski opowiadał. Pod temi drzwiami usiadł sobie, bo nogi pod nim dygotały, i począł bacznie się przyglądać wszystkiemu. Drzwi były żelazne, mocne, kute i staroświeckie, nieco tu i owdzie przez rdzę zjedzone, a w ich środku błyszczał ów guzik, który nacisnąwszy, można było drzwi owe otworzyć.
Jednakże Maciek nim się do tego zabrał, wprzódy począł słuchać, ażali tam za drzwiami jakiego głosu nie usłyszy, z którego mógłby poznać, czy pan Manderstörna śpi, czy też czuwa. Ale czy drzwi były zbyt grube i nie przepuszczały żadnego głosu, czy też w rzeczy samej w antykamerze nikogo nie było i pan Manderstörna spał, dość, że w około leżała niczem niezakłócona, senna cisza.
Maciek postał jeszcze chwilę, jakby się namyślał, wreszcie zawołał z determinacyą:
— Raz kozie śmierć!
I guzik nacisnął mocno.
Drzwi natychmiast cicho, z lekkim, zaledwie dosłyszanym zgrzytem otworzyły się i blask lampki, gorejącej na stole na chwilę oślepił oczy Maćka, przywykłe do ciemności. Ale, gdy nakoniec mógł się rozejrzeć, zobaczył, że się znajduje w antykamerze generała Wittenberga, o której mu opowiadał pan Żórawski. Wprost tajemniczych drzwi, w których stał teraz Maciek nieruchomie, widać