Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było duży stół, nakryty białemi ręcznikami, a na nim gorzała lampka, sterczały flasze, dzbany i kubki, na pół wypróżnione, poprzewracane, i po całej izbie unosił się mocny zapach gorzałki i wina. Widocznie pan Manderstörna oddawał się zwykłym swoim libacyom przed pójściem na spoczynek. Widok ten dodał Maćkowi otuchy. Naciągnął kaptur na głowę i wydobywszy szwedzką szpadę z pod opończy, tak ją dzierżył, jakby kogo chciał przebić, i wszedł śmiało do izby.
Była ona duża i od gorejącego kaganka na stole słabo oświecona. Kaganek, od chwili otworzenia przez Maćka tajemniczych drzwi, chwiał się wskutek przeciągu powietrza, i wszystko w tej izbie, na pół ukrytej w cieniach, zdawało się drgać i chwiać na wszystkie strony. W kącie, niedaleko drzwi, prowadzących do komnat dalszych, na pustem łóżku składanem, zasłanem skórą łosiową, leżał na poduszce skórzanej imć pan Manderstörna, adyutant generała Wittenberga i spał jak zabity. Był to mężczyzna ogromnego wzrostu, otyły mocno, łysy, z niewielkiemi wąsikami i takąż kozią bródką. Leżał na łóżku na wznak ubrany zupełnie, zrzucił tylko ze siebie kaftan łosiowy, który obok wisiał na stołku i buty z ostrogami, które walały się po kamiennej posadzce. Na stoliku tuż przy łóżku, leżał cienki jego miecz i dwa pistolety.