Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I mnie szczury gryzły, alem dla tego nie wrzeszczał.
— Aha... tak... ale to później, kiedy już Szwedy na nas patrzały, to i ja wtedy zęby ścisnąłem, choć mi szczury kawał żywota zjadły.
— Zjadły ci kawał żywota? — spytał, śmiejąc się, Kazik.
— A zjadły i żebym miał czas, tobym się rozpiął i pokazał.
— Szkoda, że cię całego nic zjadły! — zauważył Kacper.
— Owa, jaki mi mądrala! — ofuknął się Maciek — o laboga, laboga, co to za ludzie, nijakiej komplesyi nie mają nad nieszczęściem bliźniego.
Rozgadał się teraz, co u niego, mruka zawołanego, było rzeczą rzadką i prawił:
— Szelmy szczury zjadły mi calusieńką kiełbasę i co ja teraz, nieszczęsna sierota, będę pożywał? O, rety! rety! a ja już też czuję głód i po kiszkach to mi tak piszczy, jak nieprzymierzając szczury, kiedy ich Kacperek dźgał szpadą.
— A może ci szczur wpadł do żywota i tak piszczy! — zaśmiał się Kazik.
— Nie gadaj! możeli to być?
— Bywaj to, bywa czasem! — ozwał się pan Rafałowicz — drwiąc sobie z Maćka.
— O, laboga, laboga... jegomościuniu mój złoty, prawdę li mówicie?