Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dobrze idziemy. Ruszajmy dalej. A cóż tam? nie widać nic z tyłu?
— Nie! — odpowiedziano.
— A więc, w Imię Boże, naprzód! Uniknęliśmy wielkiej biedy, za co Panu Jezusowi podziękować należy i jak się stąd wydobędziemy na świat, zaraz dam na Mszę Św. u Fary.
Szedł naprzód ostrożnie, rozświecając sobie drogę latarką i po chwilowem przymusowem milczeniu, rad teraz gawędził:
— Wszystkiego narobił ten nicpoń Maciek. Nie chciałem go brać, aleście mię namówili i mieliście za to. Napytał nam biedy i o mało żeśmy za to ciężko nie odpokutowali. Hultaj jest i tchórz zawołany, warto żeby mu pięćdziesiąt bizunów za to wsypać.
— O laboga, laboga — jęknie Maciek — jaki też to jegomość przyszczypny.
A przyszczypny, bo żeby nie ty, gamoniu jakiś, tobyśmy Szwedów nie pobudzili tam w baszcie. Teraz nawet nie wiem, jak my tamtędy wracać będziemy. Tchórz jesteś i nicpoń.
— O rety! rety! dobrze to jegomościowi gadać, ale jak mię jeden szczur ugryzł w samo brzucho, to mię taki ból i strach zdjął, żem se trochę krzyknął. Żeby tak jegomościa to spotkało, toby jegomość jeszcze bardziej wrzeszczał!