Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A prawdę. Sameś gadał, że ci szczury żywota nadgryzły. Pewnikiem przez tę dziurę jaki szczur się przedostał i teraz harce wyprawia po twoich kiszkach.
— O, laboga! laboga! — wrzasnął Maciek, nagle zatrzymując się i chwytając oburącz za brzuch — boli! boli!
— Cichaj, gamoniu! — krzyknął Kacper, uderzając Maćka w kark — jeszcze nowej biedy nam napytasz.
— A jakże mam być cicho, kiej szczura mam w żywocie.
— To nic — zaśmiał się pan Rafałowiez — to zdrowo. On ci żywot z wszelkich nieczystości wypurguje, a potem zdechnie. Będziesz zdrowy jak ryba.
— Prawda li to?
— Rzetelna prawda.
Śmiali się wszyscy i żwawo posuwali się naprzód. Korytarz był ciągle wązki, ale miał teraz posadzkę wyłożoną płytami kainiennemi, dzięki czemu można było iść prędzej. Tak postępowano z dobre trzy pacierze, gdy nagle nad głowami idących z tyłu za panem Rafałowiczem chłopców, sklepienie uróżowiło się jakimś blaskiem.