Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uczynił to tak nagle i prędko, tak potężnie wyciągał swe długie nogi, że nim kompani jego mogli zrozumieć o co idzie, on już wracał z opończą, po którą skoczyć, porwać ją i unieść, było dla niego dziełem jednej chwili. Tym śmiałym czynem podwójną osiągnął korzyść, bo najprzód pozbył się szczurów, które w tym nagłym skoku poodpadały od niego z rozgłośnym piskiem, a potem zabierał opończę, której mu żal było i którą należało uważać za straconą. Ale co Szwedzi, gdy zajrzą znów do piwnicy, na to powiedzą?
Takie pytanie zadawał sobie pan Rafałowicz, gdy nakoniec ruszono w drogę i mówił:
— Szwedzi niechybnie spuszczą się do piwnicy, by obaczyć, co tam za człowiek leży, bo opończa tego gamonia miała zupełnie konspekt człowieka, a gdy jej nie ujrzą, nabędą przekonania, że się tu coś niedobrego dzieje. Co będzie wtedy? Już to ten nicpoń narobił nam nie mało kłopotu, gdyby nie wrzeszczał, nie byłby zwrócił uwagi warty. Bodaj go kat porwał!
Maciek milczał, milczeli i inni, bo droga była bardzo trudna, przykra i niebezpieczna wśród otaczających ich nieprzejrzanych ciemności. Pan Rafałowicz stąpał wolno i ostrożnie, nim dał krok, macał wprzód czekanikiem i trzymał się muru. Grunt był ślizki nadzwyczajnie, mokry, ze sklepień woda na nich kapała i częstokroć brodzono