Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

latarnię podnieśli i głośno tam na górze szwargotać poczęli, zbliżył się do Kazika i Kacpra i szepnął:
— Ostać tu nie możemy, bo nas szczury zjedzą, bądź co bądź, co się stanie — ruszać musimy naprzód w ciemnościach. Tam dalej zapalimy pochodnie.
I nagle spojrzawszy na piwnicę, na środek której mdłe tylko światło dzienne padało z wierzchu, dodał:
— Oni tam coś postanawiają. Lękam się, czy po drabiny nie poszli, żeby spuścić się do piwnicy. Opończa tego gamonia (tu wskazał na Maćka) całego tego bigosu narobiła. Brrr! jakież te szczury dokuczliwe!
— Moje chłopcy — ciągnął dalej — niech każdy z was chwyci się za połę moją od żupana, żebyśmy się w ciemności nie pogubili i ruszajmy w Imię Boże. Cokolwiek się stanie, zawżdy to będzie lepszem jak śmierć od szczurów. No, Kazik niech chwyta się mego żupana, Kacper żupana Kazika, a ten gamoń nich idzie na końcu, bodaj go zabito!
Wtem nagle Maciek, który stał zapatrzony w piwnicę i nie słuchając słów pana Rafałowicza, nad czemś głęboko rozmyślał, szepnął:
— Zaraz! i skoczył do piwnicy.