Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pięćset i pół głowy ogolę jak warjatowi: — cóż oni teraz na to powiedzą.
Matka płacząc jéj mówi, prędko zbierzem z pola, pójdziemy razem do Matki Najświętszéj Sirocińskiéj, namawiaj i jego, aby nam towarzyszył, i odprawił tam spowiedź. Bóg się zlituje, a teraz oto mam przy sobie święcone ziółka i kościelne kadzidło, któremi co wieczor będziesz izbę kurzyć, i może da Pan Bòg, że się to wszystko uspokoi.
Tak oni siedząc rozmawiali o tém i o owém, a Karpa wtenczas nie było w domu, już i zmrok, pociemniało w izbie, noc była ciepła, niebo czyste, powietrze tak spokojne, że zda się włosby nie zachwiał się na głowie, domowi po wieczerzy korzystając z pięknéj pogody, poszli nocować w polu przy koniach, inni zaś w odrynie na świeżém sianie. Ahapka tylko w domu z rodzicami swymi nie mogła skończyć przyjemnéj rozmowy. Cichutko było wszędzie, tylko niekiedy parskał knot na dogorywającéj świécy, po chwili rozdmuchała ogień i rzuciła na jasne węgle święconych ziółek. W tém dał się słyczeć za ścianą jakby szum gwałtownego wiatru, i blask przeleciał po chacie. Zadrżeli wszyscy, Ahapka strwożona — oto on — powiedziała, umilkli, i mówiąc pacierze, czekali co daléj będzie. Przy piecu stały garnki, jeden z tych podlatuje w górę, pada na ziemię i rozsypuje się w drobne czerepy, dzban z kwasem, który stał na ławie, wskakuje na stół, a ze stołu rzuca się na ziemię i rozpada się na drobne części, kot się przeląkł, zaiskrzyły się oczy i parskając skrył się pod ławę, rozmai-