Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dumaniu długo się przechadzał tam i ówdzie. Nakoniec podchodząc do swéj żony, rzecze — cożeś zrobiła, kiedy posiano to trzeba i żąć, a inaczéj śmiech ludzki i nieszczęście.
— Nie siałem ja tych złych nasion — odpowiada płacząc, — wolę umrzeć niźli korzystać z tego żniwa.
Rzucił się do niéj z pięścią, lecz ona umknęła za drzwi i skryła się nim przeszła ta zapalczywość.
Karpo zaniedbał zupełnie gospodarstwo, i na panszczyznę rzadko kiedy posyłał swoich parobków, ekonom obojętnie na to patrzał, i we wszystkiém jemu przebaczał, bo się on oświadczył panu, że chce być wolnym i wielką summę obiecał dla wykupienia siebie i ziemi, na któréj mieszkał.
Pewnego wieczora w domu wedle swego zwyczaju porywa się, podszedł do okna, i siedział zamyślony, słychać było, że rozmawiał sam z sobą, żona prosi go aby się uspokoił, on tylko odpowiedział, — powrócę jutro, — stuknął drzwiami i poszedł niewiadomo gdzie.
Ahapka pozwała do siebie kobiétę, obawiała się sama jedna nocować, ledwo zadrzemała, czuje, że któś jéj ręki dotknął się dłonią gorącą, spójrzała i widzi: ów mężczyzna, co ją niedawno przestraszył, stoi dziwnie ubrany, patrzy na nią, i oczy jego pałały jak dwie świéce, na głowie czapeczka, i pas którym był spięty miały kolor czerwony jak węgle lub żelazo rozpalone, zdrętwiała od strachu, ledwo rękę mogła podjąć, aby się przeżegnać, i on znikł natychmiast, obudziła towarzyszkę swoję, opowiada jéj