Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sypiał swoją niespokojność przy wódce, bywało to, że przez kilka dni nie widziano go w domu.
W pewnym czasie, kiedy już czeladź po dziennym trudzie, poszła do spoczynku, Ahapka sama jedna, smutna, siedziała w izbie, czekając swego męża, w tém nagle światło jak błyskawica oświeciło ściany i znów ciemno, na nią jakaś napada trwoga, pogląda w ciemne kąty, jakby bojąc się czegoś, z parskiem kot rzucił się ode drzwi, i najeżony stanął wśród chaty świecąc niespokojnym okiem, i w tém wchodzi młody mężczyzna pięknie ubrany, na ręku wiele złotych pierścieni i podpasany szerokim czerwonym pasem, Ahapka wpatruje się nieznajoméj twarzy, która zdawała się być dość przyjemna, wzrok tylko jego był przenikliwy i na piérwsze spotkanie, miał coś strasznego.
— Kłaniam młoda gospodyni, — rzecze nieznajomy, — cóż tak siedzisz samotna, jakby sierota jaka? Patrzysz mi w oczy, obcy tobie jestem, ale ja ciebie często widywam i znam dobrze, — a gdzież Karpa twój mężulko?
— Nie wiem: dzień trzeci jak jego nie widzę, gdzieś u znajomych, a może pojechał do miasta, słyszałam, coś o tém wspominał.
— Co jemu robić w mieście? hula sobie, korzystać ze szczęścia nie umie, złota i srébra ma wiele, a jakiż z tego pożytek, mógłby cuda dokazywać; mógłby zbudować dóm lepszy niż ten, taki, o jakim starzy mówią w powieściach, że cały świecił się złotem i srébrem, a szczérém złotem był pokryły; mógłby ogród rozprowadzić jak ten, gdzie złote i srébrne jabłka dojrzewały, gdzie śpiewały rajskie pta-