Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

już jemu zwyczaje i obyczaje nasze wiejskie były smieszne i nie do gustu, nie przejeżdzał on przez płomienie palącéj się słomy, nie mówiono żadnych oracji, nie śpiewano pieśni weselnych, nie pozwano nawet dudarza, i młodzież była bez tańcow, oto wesele w domu Harasima podobne było do pogrzebu. I prędko ztamtąd młoda para z gośćmi swymi pojechała do własnéj swéj chaty. Tam już Karpa w każdym postępku chlubił się swoim dworskim polorem i bogactwami, i chciał, aby jemu wszyscy pochlebiali.
Pozwał dudarza, jakby urzędnik jaki, rzucił jemu kilka srebrników i grać kazał, zapłacił dobrze także i kobiétom aby śpiewały, z wymuszoną uprzejmością, jakby panicz, prosił chłopców i dziewcząt tańcować. Nie było tam szczerości, jedno tylko, że jedzenia i napoje było aż za nadto; czarki z wódka prawie bez odpoczynku przechodziły z rąk do rąk. Szum w domu, muzyka gra, młodzież tańcuje, on rozpowiada o dworskiéj swéj służbie i o względach, na które u pana zasłużył. Lecz Ahapka jak zabita; było żal na nią spójrzeć.
Na podwórzu chociaż i ciemno, czas był spokojny, już północ na czystém niebie, sitko zmieniło swoje położenie; goście zagrzani napojem bawią się wesoło. W tém nagle, jakby błyskawica oświeciła izbę i jakiś nadzwyczajny szum daje się słyszeć za ścianą, pociemniał płomyk palącego się ognia, umilkli wszyscy poglądając jeden na drugiego. Karpa jakby zmieniony nieco na twarzy, i jakby nieprzytomny, głośno powiedział: — Przybył mój gość, i wnet obróciwszy się do swych przyjacioł zaczął rozmowę o czym in-