Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bry da nam zdrowie i siły, w tych ciemnych lasach wesprze swoją opieką.
Kiedy to mówiłem, łzy oczy moje zaćmiły. Ahapka patrząc na mnie, — ja ciebie kocham rzekła, lecz nie mogę się zgodzić aby przyjąć te rady, rodzice moi będą cierpieć za mnie, niech będę lepiéj ofiarą nieszczęścia mego, aby oni tylko byli spokojni, — to rzekłszy prędkim krokiem poszła do domu.
Długo stałem na jedném miejscu, nie wiedziałem co począć, powróciłem w rospaczy do mojéj chaty, jak nie przytomny, biegłem znów w pole, błąkałem się po lasach, do żadnéj roboty nie mogłem przystąpić, wszystko w zaniedbaniu było, z tęsknoty mało nieumarłem.
Ogłoszono zapowiedzi, przyszła niedziela, Karpa z Ahapką bierze szlub w kościele, on wesoły i chełpliwy, stał prosto, włosy na głowie strzyżone po pańsku, na szyi jedwabna chustka, bóty błyszczące, odzienie z cienkiego sukna, takie jakie pan czasami nakłada, słowem, jeśliby kto nieznał, że to Karpa nasz brat, za pół wiorsty jeszcze zdjąłby czapkę i pokłonił się. Ona przeciwnie smutna, twarz jéj blada, zmieniona, jakby w ciężkich suchotach, blask oczu łzami zgaszony, i mówiono, że świéce u oboich młodych tak paliły się ciemno, że inni ze strony w strachu na to poglądali, szepcąc między sobą, — nie będzie tu szczęścia, życie ich zaćmi się smutkiem. — Po szlubie Karpa z drużyną i młodą żoną na pokłon pojechał do pana, a ze dworu do domu rodziców Ahapki, wesele było Bóg wie pojakiemu; Karpa od młodych lat był dworskim człowiekiem,