Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bie więcéj śmiałości, postanowiłem cicho iść do okna pańskiego i zobaczyć przez szybę, co też oni tam robią. Ledwo się zbliżyłem, przy ścianie postrzegłem okropne straszydło. Strach wspomnieć, była to ogromna żaba ropucha, spójrzała na mnie ognistym wzrokiem, skoczyłem nazad, biegłem precz jak szalony, i ledwie się wstrzymałem o dwieście kroków, dreszcz przebiegał po ciele, przyszło mi na myśl, że to szatan w postaci tego straszydła pilnował okna mego Pana, aby nikt nie spostrzegł sekretów, które się tam działy; zmówiłem Anioł Pański, a chociaż to w lecie noc była jasna i ciepła, ja drżałem jakby na mrozie, dziękowałem Bogu, że wprędce zaśpiewał kogut, zagaszono ogień w pokoju, i ja będąc już nieco spokojniejszym, doczekałem wschodu słońca.
Drugie zdarzenie także było dziwne; rąbałem drwa w lesie, już słońce było ku wieczorowi, spostrzegłem: idzie drogą Pan z czarnoksiężnikiem, i wnet zwrócili do gęstego jodłowego lasu; ja będąc zawsze ciekawy, skradam się tam cicho i skrywam się za drzewem, pewnym będąc, że się tam mają odbywać jakiekolwiek czary; cicho było wszędzie, w odległości tylko stukał dzięcioł na sprochniałém drzewie, widzę na starém wywróconém drzewie siedział Pan, przy nim stał czarnoksiężnik i trzymał za głowę ogromną gadzinę, która czarnym grzbietem obwiła mu prawą rękę, nie wiem co daléj było, bo ze strachu uciekłem.
Trzecie zdarzenie jeszcze straszniejsze, chociaż ja tego nie widziałem, słyszałem jednak z ust pewnych, i o tém po wszystkich wsiach okolicy rozmawiano. O północy nasz Pan,