Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed którymi stryj mię bardzo chwalił i nauki jezuickie, opowiadając, że odemnie wiele nowych i tak rozumnych słyszał powieści, że i spamiętać trudno; byłem i ja rad gościom, gdyż ktokolwiek z nich zastąpił miejsce moje, a mnie już było przyjemniej słuchać niż gadać.
Wieczor był ciemny, niebo pokryte chmurami, nigdzie ani jednéj gwiazdy, śnieg padał gęsty, nagle powstają północne wiatry, w około straszna burza i zawierucha, okna zasypało śniegiem, za ścianą zawyły wichry smutnym głosem, jakby nad grobem natury, o jeden krok oko nic dostredz nie może, i psy na podwórzu szczekają: rzucają się jak gdyby napadły na jakiego zwierza; — wychodzę z domu, słucham czy nie podeszło stado wilków, gdyż podczas burzliwych nocy te drapieżne zwierzęta najczęściéj szukają sobie zdobyczy snując się tam i ówdzie około wiosek, wziąłem strzelbę nabitą, aby choć odstraszyć, jeśli będę mógł dostrzec ich iskrzące się oczy. W tém posłyszałem krzyk ludzi na jeziorze, mnóstwo odzywało się tam i ówdzie rozpaczliwych głosów jakby w straszném niebezpieczeństwie jeden drugiemu pomocy dać nie mogąc, powracam do izby i opowiadam to stryjowi. To podróżni odpowiedział, wiatr śniegiem zasypał drogę i oni błąkając się po jeziorze, nie wiedzą w którą udać się stronę, to mówiąc wziął zapaloną świécę i postawił na oknie.
Pan Zawalnia miał zwyczaj to czynić pod czas każdéj burzliwéj nocy, już to dla tego, że miał w sercu miłość ku bliźniemu, jako dobry Chrześcijanin, i rad był gościom, aby z niemi pogadać i posłuchać powieści. Podróżni za-