Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi i psami, a przyjdzie który do kościoła, ani się przeżegna; jaka pociecha rodzicom, kara tylko Boska!
Już piérwsze dni były listopada: siedząc przy oknie samotny słuchałem wycia jesiennych wiatrów i szumu brzoz i klonow które gęsto wznosiły się nad dachem budowy, żółte liście kręcił wicher po dziedzińcu i podnosił w górę, wszędzie głucho, tylko niekiedy zaszczekał pies, gdy mijał przechodzień lub się zwierz ukazał z lasów, myśl moja zajęta była jakiémś tęsknem marzeniem, w tém wchodzi kobiéta zajmująca miejsce gospodyni u mego stryja; była to siostra jego umarłej żony, już lat podeszłych; widząc mię zamyślonego, rzekła: Nudzisz się u nas panie Janko, młody człowiek jesteś, a towarzystwa nie masz odpowiednego, a może i te nocne opowiadania bajek już się sprzykrzyły, nie wiele cierpliwości, a jak tylko zamarzną wody Nieszczordy, mimo tego folwarku przez jezioro będzie wielka droga, o! wtenczas Pan Zawalnia wiele do siebie zaprosi gości, aby opowiadali co komu przyjdzie do głowy.
Przeszło dni kilka w czasie jasnych i pogodnych nocy zaiskrzyły się mrozy, zasnęły wody jeziora pod bryłą grubego lodu, posypał śnieg z obłoków; i już zima. Wzdłuż Nieszczordy jawiała się szeroka droga, mijają podróżni i ciągną się do Rygi naładowane wozy lnem i pieńką, pokazał się tłum rybaków na lodzie; ja i stryj mój lubiliśmy często odwiedzać tonie i patrzać na obfity ryb połów, a tu jeszcze i ta była korzyść, że on będąc dzień cały na mrozie, prędko zasypiał w nocy i byłem wolny od opowiadania bajek, do tegoż częściéj mieliśmy i zajeżdżających gości,