Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go Rapsoda greckiego! Bo, jak już powiedziałem, całe życie P. Barszczewskiego jest jedném i ciągłem zaprzaniem się siebie samego dla poezji! Lecz aby zrozumieć dobrze co mówię, trzeba go znać osobiście, trzeba go widzieć z kijem pielgrzymim w ręku, tak jak ja go spotykałem w moich podróżach, pieszo, śród gminu białoruskiego, na płytach Dzwiny, w przydrożnych karczmach, na drożkach ledwo ubitych w lesie i na wielkich gościńcach! Trzeba go widzieć w Połocku i Witebsku, kiedy przybywszy pieszo z północnéj stolicy, otrząsając pył z obuwia, śpieszy z rodziną poczciwego szlachcica nieść modlitwy Przedwiecznemu w rodzinnym kościele. Wypieszczony krytyk nic w nim nie pojmie, zaiste!... Człowiek ten nie ma słów próżnych, nie ma okresów, jest treść sama. Brulon jego, czyli jak on sam nazywa rapturki pisane starodawnym charakterem, które wiecznie z sobą nosi w czapce, obok z tabakierą. Nie szukaj tam ortografji modnéj, ani długiego j, ani kreskowanego é; żadnych wygładzeń, poprawek, wstawek, — on rznie toporem z całym rozmachem ręki, — za to postacie wychodzą u niego typowe, obrazy w massach. Za to w nim nie masz tego ubóstwa wynalezienia, które ścisnąwszy w dwutomowém rozwodnieniu, często kropli treści nie wyciśniesz!
W opowiadaniach Barszczewskiego upatruję piérw-