Strona:Szczęsny Morawski - Sądecczyzna.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ogromna jodła pod którą spał, waliła się wśród przerażającego huku: piorun w nią uderzył. Wściekła burza miotała borem, Poprad wezbrany huczał straszliwie, zdawało się mu: że istotnie sądny dzień nastąpi; wyglądał rychło owe poczwary piekielne nadlecą aby go porwać. W przerażeniu zrywa się uciekając. A tu mu się zdaje, iż słyszy za sobą pogoń duchów wołających: Sądu na niego! sądu! sprawiedliwości!!
Gdzie spojrzy zda mu się iż widzi owe dusze: obłokiem pędzą, w wierzchołkach drzew się kołyszą jęcząc boleśnie i chyrcząc w skonaniu.
A pioruny górą grzmią: Już nie ma litości, nie ma miłosierdzia!
Uciekając sam przed sobą spostrzega podróżnego dążącego pod górę. Dawna zbójecka wściekłość opanowała go; podskakuje z podniesioną maczugą: w świeżej krwi niewinnej chcąc utopić straszne wyrzuty zbudzonego sumienia. W tem spojźrał staruszek, a zbójca opuścił ręce: poznał spokojne uśmiechnięte oblicze mnicha, którego widział we śnie. Przejęty trwogą skruchy pada mu do nóg wołając: — Ojcze przebacz mi, ojcze rozgrzesz mnie.
Zakonnik Benedyktyn zdziwiony pyta z twogą: — Czyś ty może Krudynhop ów groźny zbójca nielitościwy co jest postrachem całego pogranicza?
— Jam Krudynhop! — lecz rozgrzesz mnie ojcze a będę cnotliwym i całe życie będę pokutował. — Tu odpowiedział mu życie swoje ostatnie zabójstwo i widzenie senne, kończąc: Wy tylko ojcze podaliście mi rękę! — Podajcież mi ją teraz! Jak jeleń raniony zdroju wody tak ja z upragnieniem szukam od was pociechy.
Z pobożnym uśmiechem podał mu staruszek rękę i słowa pociechy lał w serce jego skruszone. Niejaki czas zatrzymał się przy nim ciesząc go i spowiadając: poczem szedł dalej do klasztora swego dokąd go wołał obowiązek. Odchodząc pobłogosławił skruszonemu.
Krudynhop powiesił maczugę swą na drzewie i patrząc na nią płakał rzewnie i żałował; słowa jednak ostatniej ofiary ciągle mu brzmiały w sercu: Nie ma miłosierdzia, nie ma litości!