rażą Tatar tych co stoją na Pieninach i onych co koczują nad Pieńskim potokiem. Przywódcy padają od postrzałów tatarskich własnych. A tu niebo dudni, pioruny biją, a ulewą wezbrany Dunajec piątrzy się wstecz szumiąc i hucząc straszliwie, a w końcu rozrywa dawno nadwątloną zaporę: Pieński kamień, a z łomotem fal jego łączą się grzmiące potoki, ostrem ciężkiem skalem zawalając doliny pokryte ćmą tatarską!
Kto widział straszną burzę górską w Tatrach lub Pieninach, przyzna: Iż Ruś chrześciańska mogła uznać sądy boskie nad sobą i niebo przeciwko sobie. Zwłaszcza: że też tej chwili u stóp bliskiego Rogacza przy Litmanowej dzielny Jerzy Szowarski z Węgrzynami swymi, dzielnem natarciem rozbił i rozpędził potężny hufiec tatarski. O czem wiadomość z ust do ust niesiona w mgnieniu oka mogła nadlecieć. Uciekali przerażeni Rusini, a za nimi zabobonna dzicz tatarska.
Gdy się niebo wyjaśniło już byli daleko! Ocaleni w niewymownej skrusze uznawali wejźrenie miłosierdzia bożego; a widząc cud oczywisty: dziękowali Bogu, że wysłuchał modlitw pobożnej królowej-opatki. Odtąd Kinga jaśniała urokiem cudowności.
Pobożny lud opowiadał i opowiada po dziś dzień:
„Kinga uciekająca kiedy już zasłyszała wroga pędzącego za nią; rzuciła po za siebie: grzebień! A lasy gęste i wysokie wyrosły z ziemi zasłaniając ją.
Zmęczona usiadła potem nad Dunajcem prosząc żeby ją ludzie ukryli, Krościeńczanie żeby jej koni dali. Nie chcieli; więc płakała, żaliła się na niewdzięczność ludzką i przeklęła Krościeńczan; a skargi swoje pisała palcem na twardym kamieniu. Ulitowała się ziemia, zebrała łezki jej i powstało źródełko małe kroplami zciekające w bliski Dunajec; zlitował się kamień i zmiękł i po dziś dzień nosi na sobie ślady pisanych jej żalów. Ludzie później żałując swej złości postawili tam kapliczkę między Krościenkiem a Szczawnicą.
Orał i siał chłop: Kras, i ulitował się jej. Wyprzągł woły, podwiózł ją. Rzekła Kinga: Jak się będą o mnie pytać, wskażesz inną stronę i powiesz żem uciekała wtedy gdyś to zboże siał. Poczem na Krasego pole rzuciła szczotkę, a gęstym szczotem pozchodziło zboże.
I znowu ją dopędzali wrogowie. Więc rzuciła różaniec:
Strona:Szczęsny Morawski - Sądecczyzna.djvu/171
Wygląd
Ta strona została przepisana.