Strona:Szczęsny Morawski - Sądecczyzna.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Toć ją już nie dogonimy! rzekli do siebie i wrócili ku Krościenku czekając na drugich.
Kinga zaś miała czas pokończyć przygotowania i nawet po wino posłała sobie na Węgry, którego niebezpiecznego poselstwa podjął się jakiś mieszczanin sądecki.
Wszystek lud, mieszczanie i wszystka szlachta, nie mogli uciekać w Pieniny i Krępaki. Dawny gród sądecki musiał też jakąś część pomieścić, i tych co z dziada pradziada nawykli szukać w nim bezpieczeństwa wraz z dobytkiem swym, mianowicie: mieszczan. Szlachta też, niepodobieństwo aby nie korzystała z twierdzy obronnej. Prawdopodobnie jednak Tatarzy, którym nie o sławę chodziło lecz o zdobycz, nie bardzo się kusili o gród, tropiąc Kingę i jej głośnych skarbów. Więc zdobywanie grodu na później odkładali wiedząc: iż im nie uciecze.
Tatarzy z Rusią wytropili przecież zemek, i zaległszy wszystkie wzgórza i doliny wokoło poczęli szturmować od strony Pieninek i Czerwonej skałki, zkąd istotnie najłacniejsze zdobycie. Obleżeńcy zaciekle bronili się w zasiekach, wiedząc: iż chodzi o życie. Lecz Tatarzy szli chmarą a z przeciwległych wzgórz puszczane strzały raziły padając z góry. Była chwila gdzie już zwątpili o sobie biedni obleżeńcy. Zakonnice z trwogą podsłuchały: że się bój zbliża. Krzyk dziki Tatar zwyciężających zatrwożył ich tembardziej, kiedy i na wyższych Pieninach ujźrzały ćmę tatarską i strzały ztamtąd lecące. W rozpaczy chronią się do kapliczki zamkowej, a cała ich ufność: w modlitwie Kingi.
Kinga nie zatrwożyła się. Pośród duchowieństwa padłszy na kolana, gorącemi łzami i żarem modlitwy, żebrała od Boga litości i miłosierdzia!
I wysłuchał Bóg!
Zadudniało od Tatr! a za chwil kilka, owa górska gęsta czarna mgła otuliła ciemną osłoną: zamek i oblężonych spuszczając się na kosz obleżeńców w Pieńskiej dolinie. Tatarzy z wściekłością widząc: iż samo niebo osłania ofiarę, której krwi pragnęli; zawyli dziko i wypuścili strzały z wszystkich łuków. Góra z zameczkiem wysoka wprawdzie i sroma lecz wąziuteńka a zameczek lipnie u jej szczytu, gdyby ono gniazdko jaskółcze. Strzały więc przenosząc po nad zameczek