Strona:Stefan Grabiński - Salamandra.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ruślanie morza, królu straszliwy wody, który dzierżysz klucze opustów niebieskich, władco potopu i ulew wiosennych, stróżu źródeł i fontann, wzywam cię!...
Zakotłowało w oponie dymów: jednolita, szaro-biała ściana podzieliła się, rozpadła i przeszła w kontur człeko-zwierza. Stwór, chwiejąc olbrzymim łbem, z którego spływały strzępy morszczyny i wodoziela, wlepił w cytującego spojrzenie pełne niechęci:
— Czego chcesz ode mnie?
— Jeżeliś ty lub który z podwładnych ci wodników, spragniony kształtu widomego, skorzystał ze snu tego człowieka i przywłaszczył sobie jego mumję[1], — rozkazujęć w imię pentagramu zwrócić mu ją natychmiast!
Na twarzy widma zaigrał złośliwy uśmiech. Wodnik spojrzał zezem w stronę wnęki, uderzył się parę razy po brzuchu płetwiastym ogonem i rozpłynął w bezkształt dymu.
— Więc to żaden z nich — rzekł Andrzej, patrząc na mnie — Przejdźmy do ich czerwonych antagonistów!
I rzucając w konchę trójnoga kadzidło, żywicę, kamforę i siarkę, po trzykroć zawołał:
— Dżin! Samaël! Anaël!

Następnie uczyniwszy w powietrzu znak trójzębem Paracelsa, powtórzył rozkaz dobitniej:

  1. Tutaj tyle co: ciało astralne czyli Linga Sharira (termin Paracelsa).