Strona:Stefan Grabiński - Niesamowita opowieść.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy grunt niski, ilasty zachował dotąd utajoną wilgoć.
Chociaż droga tędy była ogromnie uciążliwa, przecież nieznajomy nie wrócił na szosę, lecz brnął przez puste, grząskie pola, bez ścieżek, miedz, drogowskazów, jakby zautomatyzowany w raz obranym kierunku.
Nie byłbym poszedł za jego przykładem, gdyby nie ciekawość, dokąd też zawiedzie.
Niebawem zastanowiła mnie niejednostajność linji; biegła to w prawo, to w lewo, uskakując dziko na boki, zakreślając dziwaczne zygzaki. Wreszcie utworzyła gwałtowny kabłąk, który, obiegłszy szerokiem kołem pole, powrócił do punktu wyjścia.
Miałem przed sobą ciekawą zagadkę. Albo był to ślad jakiegoś maniaka lub też trop człowieka głęboko nad czemś zamyślonego.
Może uparta myśl zatoczywszy kolisty obieg, stanęła znów u wrót znękanego mózgu; może wędrowca opętała fatalnie jakaś idea, nie wypuszczając go mimo wysiłków z błędnego koliska?
Stanąłem w jego tajemniczym środku i rzuciłem okiem przed siebie.
Zwolna zwinięta w kłębek linja rozprężyła się i popełzła chwiejnie naprzód. Opętaniec przeciął nareszcie magiczny krąg i wyzwalając się z trudem, podążył prosto odruchem woli. Jakoś falistość znaków nieznacznie wyrównała się, krok