Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych jak heban włosów i nasłuchiwała czyichś kroków. Po chwili wstrząsnęła główką z rozczarowaniem.
— To nie Grześ. — Niedobry! Miał przyjść zaraz po obiedzie a tymczasem już trzecia minęła, a on nie pokazuje się. Tak spieszyła się z tą leguminą, że aż mama zwróciła na to uwagę i zapytała o powód. Wtedy skłamała, że musi dziś skończyć książkę, którą należało jutro oddać przyjaciółce. Skłamała dla niego, by się nie spóźnić na schadzkę, a on...
Wisia uczuła dziwne ściskanie w gardle jak przed płaczem. To ją oburzyło. Nie! Płakać nie będzie! Raczej pójdzie sobie precz do pokoju i nie pokaże się tydzień cały temu szkaradnikowi.
I już zerwała się z miejsca, by wykonać zamiar, lecz nogi odmówiły posłuszeństwa. Dziewczynka uczuła się nagle bardzo ociężałą.
— A może go pilnują? Może znów odrabia te nudne lekcje z nauczycielem? Trzeba jeszcze trochę poczekać.
Oparła się plecami o ścianę i wyciągnęła nogi ku słońcu. Struga słońca objęła jej nagie łydki i załaskotała kolana. Wisia przymknęła z rozkoszą oczy. Zupełnie jakby całował Grześ. On ma zawsze takie gorące usta. Takie