Strona:Stefan Grabiński - Namiętność.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kach schodowych, zdrętwiało życie ulic. Tylko służące czyniły gorączkowe przygotowania do niedzielnych rozrywek. Od czasu do czasu pojawiały się na gankach postacie dziewek z putniami śpieszące do zlewów lub śmieciarek, czerwone od pośpiechu i zniecierpliwione robotą, która opóźniała im „wychód“. Za pół godziny zabrzmią z farnego kościoła dźwięki dzwonów i zwoływać będą na nieszpory. Czas wielki, by uporać się z naczyniem i wydobyć z zaduchu kuchen.
W podwórzu koło studni wyciągnął się na wypłowiałym sienniku stróż domu i grzał do słońca półsenny. Obok stary pies kamieniczny, czarny jak smoła Cygan wciągnął zapadły kadłub w głąb budy i dyszał z wystawionym zęzorem. Parę kur grzebało ospale w paprowiskach...
Na ganku, w załomie między ścianami pierwszego piętra siedziała na krześle czternastoletnia Wisia. Czarne, ogniste oczy dziewczęcia zanurzały się niespokojnie w mroczną szyję naprzeciwległego korytarza, to znowu podnosiły się w górę ku oknu sieni nad jej głową.
Wisia czekała. Niecierpliwym ruchem pulchnej rączki zgarnęła z uszu kaskadę czar-