Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wełek Kuternóżka. Oparty o podnóża ambony w czarnej, podniszczonej mocno zarzutce z podniesionym do góry kołnierzem łowił chciwem uchem każde słowo wielkiego kapłana. Czasem na ustach jego mięsistych, z dolną wargą wygiętą silnie nazewnątrz wałęsał się nieokreślony uśmiech napoły drwiący, napoły melancholijny, czasem wąsy długie, ku dołowi spuszczone poruszały się ruchem hamowanej konwulsji; po twarzy szarooliwkowej, porytej siatką zmarszczy i kolein przebiegał skurcz ponurej radości, a nerwowe oko lewe mrużyło się bez przerwy w bezliku drgawek.
Gdy po nabożeństwie lub po nauce rekolekcyjnej prałat opuszczał kościół bocznemi drzwiami przez zakrystję, na progu czekał już nań Pawełek, by wśród głębokich ukłonów i tysiącznych pochwał na temat kazania uprowadzić go z sobą do „pracowni z dewocjonaljami“.
I rzecz szczególna — ksiądz nigdy nie odmawiał. Pociągnięty magnetycznym wpływem tego dziwnego człowieka, szedł z nim chętnie do sanktuarjów sklepowych, w których spędzali razem długie godziny wieczorne na wspólnej lekturze i debatach. Kuternóżka otwierał kluczem sekretnym duży, łosiową skórą obity kufer i gościnnie dzielił się z prałatem jego zawartością. Z przepaścistego wnętrza skrytki wynurzały się ku światłu wieczornej lampy stare, stęchlizną czasu trącące księgi, pergaminy i rękopisy, średniowieczne rozprawy o djable i jego praktykach, traktaty o przewrotności demonów i demonolatrji. Przed oczyma niesamo-