Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydobywały się nieartykułowane dźwięki, podobne do jęków.
— Proszę obostrzyć kontrolę! — polecił dr. Toczyski.
— Trzymam oburącz jego rękę prawą i wyczuwam wciąż pod stopą jego prawą nogę — odpowiedział mu jego kolega, siedzący po prawej stronie Monitora.
— Lewy bok niemniej dobrze zabezpieczony — upewnił kontroler z przeciwnej strony.
— Może pan zechce sprawdzić stan rzeczy przy pomocy ślepej latarki? — zwrócił się Toczyski do Pomiana. — Tylko ostrożnie! Proszę uważać, by światło nie padło mu na oczy.
— Wszystko w porządku — stwierdził Pomian, puszczając wąski pęk czerwonych promieni w kierunku nóg śpiącego. — Skrępowany należycie.
I zgasił latarkę...
Nad głowami obecnych ukazały się drobne, błękitne światełka i zaczęły bujać w powietrzu.
— Pierwsze objawy — objaśnił Toczyski. — Dziś zaczynamy od fenomenów świetlnych.
Z kąta pokoju zabrzmiały ciche akordy pianina.
— Teraz przestaniemy śpiewać — rzekł dr. Toczyski.
Pomian obrócił się w stronę, skąd dochodziły dźwięki.
— Czy to pani gra, pani Ameljo?